15.-16.11 byłyśmy na pierwszych zagranicznych zawodach. Bardzo lubię obserwować różne teamy, psy i ludzi, więc kiedy wyszła propozycja wyjazdu za granicę, od razu się zgodziłam :) Sezon w Polsce się już skończył, więc możliwość sprawdzenia siebie na innych zawodach, była dodatkowym plusem (ok, tak naprawdę to chęć zobaczenia innych teamów była dodatkowym plusem :D). Jak pisałam we wcześniejszej notce, były to również pierwsze zawody Kes na piachu, pierwsze w hali i pierwsze w cieczce. Kesia rzeczywiście trochę odczuła te 'pierwsze razy' na pierwszym biegu i kiedy sędzia postanowił ścigać się z nią na kładce do strefy, jednocześnie przeciągnął strunę. Kes odpowiedziała protestem, obszczekując go (serio to zrobiłabym to samo...biorąc pod uwagę to, że przebiegał psom drogi w nie najlepszych momentach, np. po wyjściu z tunelu i liczył strefy wejściowe). Oprócz tego jak zawsze była bardzo kochanym pieseczkiem mamusi :)
Zacznijmy od różnic między zawodami w Polsce i w Czechach. To co się rzucało na wstępie, to wszechobecny spokój. Nikt na nikogo nie krzyczał, nikogo nie pospieszał, nie było spiny, że czas upływa (a zawody skończyły się bardzo szybko i bardzo planowo). Czesi naprawdę bardzo ogarniają swoje psy (to że mają je fajnie wychowane, to inna sprawa). Na 'ringu przygotowawczym', który stanowiła jedna hopka, jednocześnie potrafiły rozgrzewać się 3 psy (:O) i nie było żadnej katastrofy, nikt nikogo nie pogryzł, nikt na siebie nie wpadł, super sprawa! Dodatkowo na zawodach panowała wielka różnorodność rasowa :D Było dużo kundelków, kooikerhondje, portugalski pies wodny, pinczer miniaturowy (genialny swoją drogą!) i inne. I wszystkie biegały z ogromną pasją, radością i prędkością. Cudownie patrzyło się na takie teamy :)
Oczywiście były też momenty, które bardzo mi się nie podobały. Np. trzy psy przywiązane na dworze podczas deszczu (w połowie pod dachem), przez prawie całe zawody. Wyjątki zdarzają się wszędzie, więc to jakby nie wpłynęło na całkowity odbiór Czechów i zawodów.
Co mnie bardziej oburzyło, to tendencja do nagradzania psa przez inną osobę (nie przewodnika) po przebiegu. Dla mnie widok ten był nawet nie tyle oburzający, co przykry. Cały urok agility (i wielu innych psich sportach zresztą) polega na bieganiu jako zespół, stanowieniu jedności na torze i poza nim. Celebrowanie wspólnych sukcesów poprzez wspólną zabawę, jest dla mnie nieodłącznym elementem każdego przebiegu.
Zacznijmy od różnic między zawodami w Polsce i w Czechach. To co się rzucało na wstępie, to wszechobecny spokój. Nikt na nikogo nie krzyczał, nikogo nie pospieszał, nie było spiny, że czas upływa (a zawody skończyły się bardzo szybko i bardzo planowo). Czesi naprawdę bardzo ogarniają swoje psy (to że mają je fajnie wychowane, to inna sprawa). Na 'ringu przygotowawczym', który stanowiła jedna hopka, jednocześnie potrafiły rozgrzewać się 3 psy (:O) i nie było żadnej katastrofy, nikt nikogo nie pogryzł, nikt na siebie nie wpadł, super sprawa! Dodatkowo na zawodach panowała wielka różnorodność rasowa :D Było dużo kundelków, kooikerhondje, portugalski pies wodny, pinczer miniaturowy (genialny swoją drogą!) i inne. I wszystkie biegały z ogromną pasją, radością i prędkością. Cudownie patrzyło się na takie teamy :)
Oczywiście były też momenty, które bardzo mi się nie podobały. Np. trzy psy przywiązane na dworze podczas deszczu (w połowie pod dachem), przez prawie całe zawody. Wyjątki zdarzają się wszędzie, więc to jakby nie wpłynęło na całkowity odbiór Czechów i zawodów.
Co mnie bardziej oburzyło, to tendencja do nagradzania psa przez inną osobę (nie przewodnika) po przebiegu. Dla mnie widok ten był nawet nie tyle oburzający, co przykry. Cały urok agility (i wielu innych psich sportach zresztą) polega na bieganiu jako zespół, stanowieniu jedności na torze i poza nim. Celebrowanie wspólnych sukcesów poprzez wspólną zabawę, jest dla mnie nieodłącznym elementem każdego przebiegu.
Co do naszego biegania : udało nam się wybiegać kolejną łapkę do A2 (drugą) z I miejscem :) Dzięki temu biegowi dostałyśmy się do niedzielnego finału. Jestem strasznie dumna ze slalomu, bo na jednym przebiegu zostawiłam Kes w nim samą i pobiegłam do zmiany przed psem. Kesia zrobiła go super super samodzielnie i do końca. Mały geniusz :) Niestety na finale slalom ją pokonał, a raczej mnie moje nerwy ;) i co baaaardzo rzadko się zdarza, Kes wyszła z przedostatniej tyczki.
Zawody były świetne. Jestem niesamowicie dumna z małej, rudej, turbo wiewióry, bo mało przejęła się pierwszymi razami i biegała baaaardzo ładnie :) Dodatkowo fajnie wychodziły jej palisady, bo 100% stref miała zaliczonych.
Zawody były świetne. Jestem niesamowicie dumna z małej, rudej, turbo wiewióry, bo mało przejęła się pierwszymi razami i biegała baaaardzo ładnie :) Dodatkowo fajnie wychodziły jej palisady, bo 100% stref miała zaliczonych.